Obejrzałem ostatnio coś, co wzbudziło we mnie wiele przemyśleń, od tych najbardziej gorzkich, po naprawdę wspaniałe.
Strach przed chorobą, dogonił nas dopiero teraz, w tym roku, wywołany przez ogólnoświatową pandemię. Nie czujemy się zbyt pewnie, staramy się ważyć nasze postępowanie, by po prostu nie zachorować. Nikt nie chce walczyć z chorobą osamotniony, zamknięty, sam, w czterech ścianach. Czy zastanawialiście się kiedykolwiek, jak wyglądałoby wasze życie, gdybyście urodzili się chorzy?
Istnieje mnóstwo chorób, w tym nieuleczalnych, które powodują powikłania, w konsekwencji prowadzą nawet do śmierci.
Mukowiscydoza – ludzie, którzy z tą chorobą dożywają trzydziestki to prawdziwi szczęściarze. Wielu z nich umiera przed dwudziestką, w straszliwych męczarniach. Każdy dzień to dla nich walka o złapanie kolejnego oddechu. To tak jakby mieć COVID latami, który tylko się pogłębia i narasta w skutkach. Choroba pojawia się już na początku życia.
Wyobraź sobie jak byś zareagował gdybyś się dowiedział o takiej chorobie, u kogoś z twoich bliskich. To okropna tragedia, zazwyczaj dla rodziny, jednak dla chorujących nie do końca. Tacy się urodzili, dlatego nie zawsze zabija ich ona od środka. Nie prowadzi do czarnej rozpaczy. Mimo całej świadomości z czym się zmagają, potrafią żyć pełnią życia, w całym tego słów znaczeniu. Poruszyło mnie świadectwo pewnej chorej osoby, które niedawno usłyszałem.
Uświadomiłem sobie, że czuję się dobrze, jestem zdrowy, mam co jeść, czuję zapachy, widzę kolory, słyszę muzykę, mogę dotknąć, uścisnąć, ucałować. Nie mam barier w odczuwaniu tego świata.
Z tego rodzi się we mnie niejako obowiązek pomocy innym, na tyle ile jestem w stanie. Jest to sposób, aby świat nie wpadł w przepaść znieczulenia, w kierunku dokąd dąży od tak wielu lat. Dowodem tego są ostatnie wydarzenia, już nie tylko na całym świecie ale w naszym pięknym kraju.
Przyznaję, sam czuję się winny.
Widzę niejednokrotnie w mediach społecznościowych skalę problemu, ilu jest potrzebujących. Uciekam jednak szybko myślami w jakieś inne miejsce, ponieważ mam świadomość, że nie posiadam środków aby wszystkim pomóc. Myślę, że skrzywdziłbym setki innych, pomagając tylko jednej bądź dwóm osobom.
Jakże błędne i aroganckie jest to myślenie. Wystarczy pomóc, jednej osobie – raz w miesiącu, raz w tygodniu. Ci, którzy mają taką możliwość nawet co dnia, to naprawdę wiele zmienia. Dobro ma tą unikalną tendencje do pomnażania się.
Miejmy otwarte serce, szczególnie w obecnym czasie. Nie mam na myśli tylko okresu świątecznego, ale także wtedy, gdy ktoś z naszych bliskich będzie potrzebował pomocy. Nigdy nie wiemy kiedy przyjdzie nasz czas.
Cieszmy się z tego co mamy, tak mocno, jakbyśmy za chwilę nie mieli tego już nie zobaczyć, nie poczuć. Cieszmy się z każdej najdrobniejszej rzeczy. W szczególności cieszmy się z naszych bliskich, przyjaciół, znajomych, rodziny. Oni są promieniami światła w naszym małym świecie. Pomimo tego, że coś nas boli, bądź nie mamy już siły. Oni biorą na swoje barki nasz krzyż, czasem nawet wtedy, gdy im samym, nie zawsze jest lekko.
Wystarczy zwykła wdzięczność, wystarczą przecież gesty.
Mów „dziękuje” za każdy najmniejszy drobiazg. Powiedz „przepraszam” za każde nieodpowiednie słowo lub gest. Okaż wsparcie słowem i czynem, gdy widzisz czyjeś przygnębienie.
Nie możesz bać się pomagać. Gdy pomagasz innym, najbardziej pomagasz sobie samemu.
Empatia
skąd to? dlaczego tak?
po co znowu, pytam?
nie tak miał wyglądać świat
skąd tyle zła? skąd moje grzechy?
może byłbym innym człowiekiem.
to kogoś wina, twoja, moja. Nieważne.
A może wszystko to tylko piekielny miraż,
lepiej zamknąć oczy i zajrzeć w siebie.
Tak bardzo kocham świat,
za jego poezję piękna, głęboko w sercu
w każdym z nas, uncji jego pragnienie.
Za anielski śpiew w mojej głowie,
gdy po miłym śnie,
życie znów tętni w skroni.
Niebiański zmysłów taniec,
bo zdarzył się miły los,
ktoś doceni lub nie zgani.
Za cud słowa, darmo mi dany.
Za pokój serca, gdy jestem z wami.
Za szeptami nostalgii,
które już nie bolą
gdy wraca przeszłości echo.
I sentyment serca w samotności,
nie smutek i lament, utwierdzenie
w zamiarach słuszności zmiany.
Za łzy te miękkie,
gdy wzdycham lekko nade mną,
bo wiem że to minie,
że już odnalazłem drogę,
jestem i będę, aż tylko sobą.
Za łzy owe twarde,
które wiążą w ustach życie,
gdy umieram w całości,
gdyż chcę podążyć,
za ukochanym bliskim.
Wszystko tak potrzebne, wszystko to
katharsis wcieleniem, cichą obietnicą.
Że jutro tym piękniej wstanie dzień,
tym wznioślej, tym promienniej,
zaświeci nam słońce i odda,
swoje pokłady nadziei.
Jakby ktoś dotykał, ciepło po policzku.
Dawał siebie, dawał za nic,
zupełnie wszystko.
I przypomni każdy dzień radości,
nasz uśmiech jakby tak pierwszy,
dziecinnie zapomniany powróci,
Zrywając każde więzy,
tnąc okowy naszej duszy.
I to ma być tak mało?
Tak śmiesznie niewiele?
Czego mi brak do szczęścia,
Starczy mi ledwie kropla,
skoro w tobie, odnalazłem siebie.
Mateusz Wojtyna, Grudzień 2020